top of page

O SZTUCE PISANIA I NIE TYLKO...

ROZMOWA Z PISARKĄ JUSTYNĄ BEDNAREK

Choć życie jej nie rozpieszcza, ma w sobie ogromną dziecięcą energię i wrażliwość oraz wielką mądrość. Pisze książki dla najmłodszych czytelników, ale też dla dorosłych . Maluchy kochają miedzy innymi jej „Niesamowite przygody Skarpetek”, „Babcochę”, „Bandę czarnej Frotte”, „Pięć sprytnych kun”. Justyna Bednarek – pisarka, dawniej dziennikarka - opowiada Manii Bazgrania o pięknej sztuce pisania, ale nie tylko… Powie też o najnowszej książce  dla dzieci „Pan Stanisław odlatuje”, o smutku i wielkiej nadziei, ale przede wszystkim o  magii dzieciństwa i jego śladach w książkach, które tworzy.

_MG_2301.jpg

Fot. Jacek Polański

Niedawno ukazała się Pani najnowsza książka dla dzieci  „Pan Stanisław odlatuje”. O czym ona jest?

Historia tej książki jest smutna. Dwa lata temu zmarł mój mąż, zupełnie znienacka. Od wielu ludzi otrzymałam wsparcie, między innymi  opieką otoczyli mnie moi Facebookowi przyjaciele, w tym Paweł Pawlak, którego zawsze podziwiałam jako wybitnego i niesłychanie twórczego ilustratora. I on zapytał, czym mam z czego żyć, bo przygotowuje ilustracje dla wydawnictwa i zaproponował mi napisanie krótkiego tekstu. Ponieważ to było tuż po śmierci Michała, to żaden inny temat nie był w stanie mi się w głowie urodzić, tylko temat odchodzenia. I napisałam taką książkę o śmierci.

To bardzo trudny temat dla dzieci.

Nie myślałam wtedy o tym. Napisałam co czuję. I oczywiście zrobiłam bohaterem staruszka, a nie młodego mężczyznę, którym był mój mąż. Pisząc, wyrwałam sobie serce z piersi, zalewając się łzami. Wydawało mi się,  że to niemożliwe, żeby nie wyszło rozpaczliwie smutno, ale dałam to do przeczytania różnym osobom, które powiedziały, że historia jest pogodna.

Ten optymizm bije zarówno z ilustracji Pana Pawła, jak i z Pani tekstu.

Bo dla mnie takie odejście to nie jest koniec historii….

Czy pisanie w takim razie może być lekarstwem na smutek? Czy pomaga w trudnych chwilach?

No… Myślę, że działa na chwilę. To nie jest tak, że można zapomnieć. Oczywiście nie mówię o małych smutkach, mówię o wielkim cierpieniu. W takim przypadku nie jest możliwe, żeby napisać krótką, pogodną historię i wyleczyć się z żałoby. Natomiast na chwilę, na moment to na pewno pomaga.

Mówi Pani, że odejście nie jest końcem. W tym jest wielka nadzieja. W czym jeszcze można ją odnaleźć?

W bezinteresownej ludzkiej dobroci, w świecie, który jest piękny. Ja wierzę w Boga i to jest moje źródło nadziei, ale można to samo powiedzieć różnymi językami. Jeśli szukamy dobra w ludziach, w miłości zwierząt, to w gruncie rzeczy będzie to to samo. Wszystko ma jedno Źródło. W pisaniu nadzieję również można odnaleźć.

Kim są Pani bohaterowie. Jak ich Pani wymyśla?

Mam troje dzieci – dziś już dorosłych lub prawie. Przez dłuższy czas opowiadałam im bajki i to one wymyślały, o czym ma być tym rzem. Raz o marchewce, innym razem o ziarenku piasku. Dawały mi takie trudne i absurdalne zadania. Tak naprawdę każdy przedmiot, na który padnie wzrok, może być bohaterem historii, jeśli nadamy mu ludzkie cechy. Zresztą, nawet jeśli bohaterem jest zwierzę, to niewiele się pomylimy, ponieważ osiągnięcia nauki pokazują nam, że te zwierzęta odczuwają wszystko to, co my, tylko nie zawsze rozumiemy, co do nas „mówią”.

Warto, więc czerpać inspiracje z natury? 

Nawet drzewa mają bardziej skomplikowaną „inteligencję”, niż można by się tego spodziewać. W książce „Sekretne życie drzew” Peter Wohlleben opisuje, w jaki sposób drzewa opiekują się starym, umierającym współbratem. Wspierają go swoim systemem korzeniowym po to, żeby mógł żyć jak najdłużej. Jeżeli chodzi o skarpetkę, to jest już czysta fantazja, aczkolwiek są ludzie, którzy twierdzą, że nasycamy swoją energią te nieożywione przedmioty. Ba, niektórzy tę energię potrafią zobaczyć.

_MG_2274.jpg

Fot. Jacek Polański

Fot. Jacek Polański

To wróćmy na moment do przygód skarpetek. Czytając tę książkę miałam wrażenie, że ona porusza bardzo ważne tematy, takie jak bezdomność, polityka. Czy ta książka miała uwrażliwiać dzieci społecznie? Czy taki był Pani zamiar? 

To jest ogólna cecha czytania – wszyscy, i dorośli, i dzieci, powinni zobaczyć więcej, uwrażliwić się na ważne sprawy. Dobra literatura powinna nas w jakiś sposób przemieniać. Chociaż na sekundę człowiek powinien się lepiej poczuć albo stać się lepszy. To, że mi w skarpetkowej serii wyszły różne ważne problemy, wynikało jednak nie z tego, że przyjęłam takie odgórne założenie. Pisząc, w ogóle o tym nie myślałam.  Myślałam, że chcę opowiedzieć coś pięknego , fajnego, ciekawą historię, która byłaby o czymś. Mówiłam o rzeczach, ważnych dla mnie. Pisząc, nie myślę o uwrażliwianiu dzieci, tylko o tym co chcę powiedzieć światu.

Czy w takim razie pisarz jest artystą? Czy Pani jest artystką?

No pewnie że tak. Ja się czuję artystką przede wszystkim. Artysta to jest człowiek, który wyraża siebie, bo ma taką potrzebę, bo wierzy że to jest ważne i że może zmienić świat. To jest mój główny motor w pisaniu, a że padło na pisarstwo dziecięce, to przypadek. Zapewne pomogłą jakaś cecha osobowości, moja dziecinność.  Na pewno jednak nie mam takich odgórnych założeń, że oto proszę bardzo, ja będę wychowywać.

Cofnijmy na moment wskazówki zegara. Czy dzieciństwo miało wpływ na to, o czym Pani pisze?

Bardzo wiele rzeczy na pewno tak. Po pierwsze miałam kłopoty zdrowotne, to sprawiło, że wiele czasu spędziłam na rehabilitacji i w szpitalu. Nie mogłam być aktywna, jak moi rówieśnicy i w związku z tym, zrodził się we mnie rodzaj nostalgii. To na pewno oddziałuje na moje pisanie. 

Po drugie… Ja miałam fantastycznego ojca, który był rewelacyjnym bajarzem. Sam bardzo pięknie pisał. Był naukowcem, archeologiem. W zasadzie i on zajmował się bajkami, bo badał mity w rozmaitych odsłonach. To były moje pierwsze doznania literackie. Z resztą, jeśli przyjrzymy się różnym bajkom, to one także mają wiele wątków zaczerpniętych z mitologii. 

Czego jeszcze słuchała Pani na dobranoc? 

Ojciec bardzo lubił Bolesława Leśmiana i Leśmian stał się moim ukochanym pisarzem.  W połowie  stycznia tata niestety zmarł. Akurat wtedy pisałam „Bandę Czarnej Frotte” i w związku z tym jest w niej mnóstwo aluzji do „Sindbada  Żeglarza”. To była książka, którą mój tata czytał mi chyba 150 razy, kiedy byłam dzieckiem. Pisanie tej książki było dla mnie formą pożegnania.

Często Pani do tych wspomnień z dzieciństwa wraca?  

Ja bardzo dużo pamiętam ze swojego dziecięcego czucia. Czasem mi się wydaje, że mam lepszy dostęp, niż inni, do tych dobrych i złych rzeczy z czasów, gdy byłam dzieckiem. Nie zawsze byłam miłą, grzeczną dziewczynką. Miewała mnóstwo niedobrych myśli. Każdy ma. Dzieci też mają. Pamiętam, jak postanowiłam się zemścić na swojej mamie, po tym jak skrytykowała mój rysunek. W rewanżu skrytykowałam jej obiad. Mamie było przykro, a mnie wtedy prawie serce pękło z żalu, że jej to zrobiłam. To była jedna z pierwszych ważnych życiowych lekcji.

I może dlatego jest w Pani tyle pięknej dziecięcej natury, bo tyle rzeczy Pani z dzieciństwa pamięta? Czy ma Pani ulubioną dziecięcą książkę?

Jedną ulubioną, tak żeby była zaczytana na śmierć, to chyba nie… Książką, która we mnie została bardzo mocno na całe życie, to „Bracia Lwie Serce”, też wspomniany „Sindbad Żeglarz”. Gdybym miała podać ulubionych pisarzy, byłoby mi znacznie łatwiej. Na pewno Tovy Jonssen, Astrid Lindgren, Bolesław Leśmian.  Bajki z różnych kontynentów. Ojciec czytał mi bardzo dużo bajek. Przynosił tego na pęczki. Pracował w Muzeum Narodowym i idąc do domu, mijał przynajmniej 5 księgarń. Wchodził chyba do wszystkich, bo właściwie nie było tygodnia żeby mi nie dostarczał jakiś nowych książek. Później było czytanie na dobranoc.


Jakie dałaby Pani wskazówki młodym pisarzom, dzieciom, które zaczynają pisać, albo już piszą i chcą doskonalić swój warsztat pisarski?

Nie da się pisać nie czytając. To jest pierwsza wskazówka, żeby samemu czytać dużo książek, jeżeli się te książki kocha i chce się je tworzyć. 

A jaka jest druga wskazówka?  

Żeby pisać o tym, co się strasznie lubi albo o tym, co jest strasznie dla człowieka ważne w danej chwili. To nie musi być ważne dla wszystkich, to musi być ważne dla człowieka, który pisze. Jeśli się lubi zwierzęta - pisać o zwierzętach, jeśli się kocha jakieś ładne przedmioty, można pisać o przedmiotach. Dzieci mają takie różne miłości: szklana figurka, gumowy piesek. Byłam kiedyś na spotkaniu gdzie był chłopiec, który bardzo lubił figurki Transformers i stworzył na ich temat fantastyczny komiks, który mi zaprezentował. To był świetny temat i rewelacyjna realizacja właśnie dlatego, że pisał o czymś co było mu bardzo bliskie..

I jeszcze jedna rada dla młodych pisarzy. 

Ona nie jest tylko dla dzieci, ale być może znajdą się dzieci, którym to pomoże… To, że na świecie  w tej chwili jest tylu pisarzy, tyle książek, że jak człowiek o tym pomyśli, to właściwie mu się odechciewa wszystkiego. Kiedy napisałam książkę o skarpetkach, wydawało mi się, że nie ma drugiej na ten temat i nagle okazało się, że są „Niedoparki” i inne historie. Literatura skarpetkowa okazała się bardzo bogata. Ja tego w ogóle nie wiedziałam. Książek o księżniczkach i książek o misiach też jest na pęczki i nikt temu nie stawia zarzutów. Unikatowi i niepowtarzalni jesteśmy tylko my sami. Nasza osobowość jest tą wartością, którą jesteśmy w stanie pokazać światu jako coś absolutnie wyjątkowego, nasze spojrzenie na świat, to co czujemy, intensywność tego czucia.  Pisząc, trzeba być sobą. To jest tak banalne, że wstyd o tym mówić, ale żaden pisarz nie nic do zaoferowania, oprócz samego siebie, bo cała reszta jest powtarzalna. 

 

Pani Justyno, to niezwykle cenne rady, mam nadzieję, że młodzi pisarze wezmą je sobie do serca. Dziękuję za rozmowę. 

 

​Z Justyną Bednarek rozmawiała Urszula Polańska

bottom of page